W Święta zwalniamy, zatrzymujemy się chociaż na chwilę w naszym codziennym biegu. W końcu przychodzi moment kiedy siadamy przy stole i… cieszymy się sobą. To jest właśnie „slow life”, czyli w dosłownym tłumaczeniu „wolne życie”.
„Slow life” to dziś już cała filozofia. Jej początków można szukać w dwóch miejscach, we Włoszech i w Norwegii. W 1986 pewien włoski krytyk kulinarny Carlo Perini rozpoczął w Rzymie pewien protest. Dotyczył on bojkotu pewnej znanej nam „restauracji” serwującej hamburgery, frytki i temu podobne jedzenie. Włochowi przeszkadzała dominacja słynnej sieciówki, której jedzenie nie jest zbytnio zdrowe, jest to fast food (szybkie jedzenie).
Wrażliwi na smak potraw Włosi rozprzestrzenili protest Carla Periniego, a restauratorzy zaczęli propagować „slow food”, w odpowiedzi na „fast food” serwowany przez McDonald’s i inne tego typu miejsca. „Slow food” gwarantuje klientom świeże, naturalne składniki, brak półproduktów czy mrożonek. Jedzenie ma być przygotowywane ze starannością i w nieprzyspieszanym sztucznie czasie.
Ruch „slow food” zaczął się rozwijać coraz bardziej, ogarniając swoim zasięgiem nie tylko kwestie związane z żywieniem, kulturą posiłku ale i całym życiem. Pojawiło się więc „slow life”, slow fashion” (wolna moda), „slow travel” (wole podróżowanie), „slow parenting” (wole rodzicielstwo) i „slow business” (wolny biznes). Czyli? Chodzi o to żeby życie było spokojniejsze, powolniejsze, żebyśmy zwracali uwagę na wartości, nie jedynie na pęd.
Do Polski nurt zaczął docierać po roku 2000, jednak dopiero w 2018 doczekał się badania. Z raportu Naturativ „Slow life w Polsce 2018” wynika, że samo pojęcie rozpoznaje 27% respondentów, a 26% badanych twierdzi, że zwraca uwagę na kupowane jedzenie (czy jest ekologiczne, niskoprzetworzone, zdrowe).
Najzabawniejsze jest to, że jeszcze 30 lat temu Polacy żyli zgodnie z zasadami „slow life”. Dawniej dbaliśmy o relacje z rodziną, znajomymi. Imprezy rodzinne gromadziły nierzadko dwadzieścia lub nawet więcej osób. Jedzenie przygotowywaliśmy samodzielnie w naszych domach, nie korzystaliśmy z żadnych gotowych półproduktów, produktów typu „light”, „vege” czy „eco”. Po prostu robiliśmy sałatkę warzywną (sami, nikt nie kupował gotowej), gotowaliśmy zupy a mięso – jedzone było od czasu do czasu. Podczas spotkań telewizor był wyłączony, wszyscy rozmawiali razem, dzieci bawiły się pod stołem lub w drugim pokoju. Ubrania nosiło się aż stawały się tak znoszone, że nie wypadało już ich dłużej używać. Nie wyrzucano ich jednak, tylko przerabiano na szmatki do sprzątania mieszkania. Buty były na wiele sezonów a sport to gra w piłę z kolegami na podwórku i zabawa w podchody.
Warto więc powrócić do tego co dawniej było dobre. Zwolnijmy trochę tempo, utraconego czasu nikt nam nie wróci. Wjedźmy więc w Nowy Rok zgodnie z filozofią „slow life” – wyłączmy telewizor, porozmawiajmy i cieszmy się swoją obecnością. Warto pójść jeszcze o krok dalej. Skoro już udało nam się zatrzymać i wyłączyć to urządzenie, które zabija kontakty międzyludzkie (mam na myśli telewizor), to nauczmy najmłodsze pokolenie jak można inaczej spędzać czas.
Jeżeli cała rodzina spędza razem czas, rozmawia ze sobą, bawi się, modli czy świętuje – żyje zgodnie z zasadami „slow life”, żyje tak jak kiedyś. Nie musimy wcale być „slow life”, możemy wrócić do dawnych praktyk, ważne jest jednak to żebyśmy od jutra znów nie zaczynali gonić za czymś, co tylko zabiera nam czas a nie daje nic w zamian. Nie traćmy czasu na to, co nie przynosi dobra – rodzina i wiara to wartości, których nie można kupić za żadną cenę, a które w naszym życiu powinny być najcenniejsze. Niech to będzie nasze noworoczne postanowienie.
© Copyright 2024 - Przystań Miłosierdzia