Zwyczajowo na zakończenie roku kalendarzowego bardzo hucznie świętujemy Sylwestra. Bardzo wielu odlicza ostatnie sekundy starego roku i wraz z nastaniem Nowego Roku ściskają się, całują, składają sobie życzenia.
Tak było rok, dwa czy pięć lat temu. Tak było zawsze, dokąd tylko sięgamy pamięcią.
Jednak w miniony Sylwester – i to na całym świecie – tradycyjnego entuzjazmu i szaleństwa zabrakło. Ta sylwestrowa noc pokazała nam inną prawdę o sobie. Pokazała, że w swej istocie, to noc jak każda inna i następnego dnia po prostu została wyrwana jeszcze jedna kartka z kalendarza. Ale mimo wszystko jest coś co ten dzień i tę noc odróżnia od innych…
Jak to zwykliśmy mówić: staliśmy się o rok starsi... A tak naprawdę o rok starszy stał się świat i ci, którzy w dniu 31 grudnia czy 1 stycznia na ten świat przyszli.
Niemniej Sylwester stał się w jakiś sposób symboliczny, bo co roku zachęca nas, aby zatrzymać się przy prawdzie o mijającym czasie. Staje się okazją do przemyśleń nad tym, co robimy z czasem, który posiadamy, ale który do nas de facto nie należy.
Dobrze by było, gdyby Sylwester stał się i dla nas również okazją do osobistych, duchowych rozliczeń.
Minął rok, niełatwy i bardzo inny rok, i co w związku z tym zmieniło się w naszym sercu? Czy w ogóle coś się zmieniło? Pierwszy List do Koryntian mówi nam: „Przemija postać tego świata” (1 Kor 7,31). I czy to komuś się podoba czy nie - powoli zbliżamy się do wieczności. Mając świadomość tego, że to, co ma miejsce na ziemi ma wpływ na wieczność, powinniśmy zmotywować się do jeszcze ambitniejszego podejścia do codzienności.
Warto w tym miejscu powtórzyć słowa św. o. Pio, że: „Kiedy wybije nasza ostatnia godzina, ustanie bicie naszego serca, wszystko się dla nas skończy, a więc i czas naszego zasługiwania i niezasługiwania. Takich, jakimi jesteśmy, spotka nas śmierć i tacy staniemy przed Chrystusem, Sędzią. Nasze błagalne wołania, nasze łzy, nasze akty żalu, które jeszcze na ziemi zdobyłyby serce Boga, mogłyby z nas, grzeszników, uczynić przy pomocy sakramentów, ludzi świętych; ale w owym momencie nie będą miały żadnej wartości; czas miłosierdzia minie i rozpocznie się czas sprawiedliwości”.
Minęło 365 dni pandemicznego roku. To aż 8760 godzin. Chyba nikt z nas nie ma najmniejszych wątpliwości co z nich najbardziej zapamiętamy. Pandemia, wirus, koronawirus, COVID, kwarantanna, izolacja – właściwie całe nasze życie obracało się i nadal obraca wokół tych, przez wielu, znienawidzonych słów.
14 lutego świat obiegła wiadomość, że na COVID-19 umiera pierwsza osoba w Europie. W kraju temat koronawirusa już wówczas był obecny w mediach, ale daleko mu do dominacji. Lęk, powoli graniczący z paniką, pojawia się wraz z wiadomościami płynącym z Włoch, a staje się nieomal powszechny 4 marca, gdy dowiadujemy się o pierwszym pacjencie z koronawirusem w Polsce. Już 6 dni później rząd w Polsce odwołuje imprezy masowe, a przez kraj przetacza się dyskusja o zamknięciu kościołów. Rosnąca społeczna presja zauważalnie rosnącej niechęci do Kościoła sprawiła, że rząd ograniczy dopuszczalną liczbę wiernych do 50, aby potem zaniżyć ją do zaledwie pięciu. 12 marca pojawia się wiadomość o pierwszej śmiertelnej ofierze koronawirusa w Polsce.
Najradośniejsze święta roku – Wielkanoc, stały się świętami smutku i łez. Ogólnie, od marca, wszystko – w zastraszającym tempie - stawało się inne:
Ta sama natomiast została:
I tak oto od 299 dni - i nie wiadomo jak jeszcze długo - skazani jesteśmy na destrukcję, a co gorsza bez żadnej pewności, że szybko się po niej pozbieramy (jeśli w ogóle to nastąpi).
Jedyna nadzieja w Bogu i modlitwie, to jedynie On może sprawić, że będą się działy cuda…
W naszej parafii rok 2020 zapisze się:
A podobno rozmiary pandemii mierzy się ilością zgonów…
Jakby zupełnie oczywistym w związku z ograniczeniami jest to, że był to słabszy ekonomicznie rok.
Z udanych inwestycji wspomnieć wypada o figurze Chrystusa w prezbiterium. Natomiast - w zasadzie jedyna planowana na końcu 2019 roku -, czyli remont dachu; niestety niewiele udało się zrobić - ledwie zaczęliśmy, a liczyłem na znacznie większe postępy, ale cóż… wyzwanie pozostaje jak najbardziej aktualne.
Mogą się też pojawić pytania o pomnik i monstrancję. Wprawdzie nie udało się zebrać całej kwoty, ale i tak przedsięwzięcie także pozostaje aktualne. Monstrancja miała być wykonana do końca 2020 roku. Niestety monstrancji nie ma i nie wiem dlaczego, a pomnik ma pojawić się w pierwszym kwartale, najdalej w półroczu 2021 roku.
Na koniec jeszcze raz zachęcam do przemyśleń, by to co przed nami prowadziło nas jeszcze bardziej do pełni. W tym celu:
Jeśli ich posłuchamy i w ten nowy 2021 rok wkroczymy z nadzieją cichych i wiernych sług Bożych, którzy przez częstą obecność na świętej Eucharystii będą budować swą chrześcijańską osobowość, to szybko się przekonamy, że będą się działy cuda. Czego Wam i sobie życzę.
© Copyright 2021 - Przystań Miłosierdzia